11 Listopada 2023

Ewelina Wojciechowska - sopran

To była 105. rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Harcerze z 1 Drużyny Gdańskiej uczestniczyli w Mszy Świętej w intencji Ojczyzny w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Ale to nie wszystko…

W sanktuarium można obecnie obejrzeć obraz „Żołnierze wyklęci – niezłomni” autorstwa Bogdana Barczyka. Przypomina on nam, jak wielu Polaków zostało zamordowanych już po 1945 roku, przez Rosjan (m.in.: rtm. Witold Pilecki, harcerz; Zdzisław Badocha ps. Żelazny; gen. August Emil Fieldorf, ps. Nil; Jan Rodowicz, ps. Anoda, harcerz; Rajs Romuald, ps. Bury; Danuta Siedzikówna, ps. Inka).

Następnie odbył się przemarsz do IX Liceum Ogólnokształcącego w Strzyży, gdzie miał miejsce koncert patriotyczny „Sen o Niepodległej”. Było to niesamowite widowisko, głównie dzięki Ewelinie Wojciechowskiej (znakomita sopranistka) i Pawłowi Buckiemu (baryton), którzy wykonali niesamowite pieśni operowe autorstwa Stanisława Moniuszki (Modlitwa z opery Flis, Znasz li ten kraj, aria z opery Rokiczana) czy pieśni Feliksa Nowowiejskiego. Całość była bardzo dobrze przygotowana. Poza wspaniałymi śpiewakami, przygrywał prof. Andrzej Nanowski na fortepianie, a całość prowadził Piotr Kusiewicz.

przemarsz na koncert patriotyczny

Wśród gości byli m.in. przedstawiciele Rady Dzielnicy Strzyża, ks. Ryszard Burda CR (przełożony domu zakonnego Zmartwychwstańców), a także por. Wanda Thun (ps. Wandzia).

To była niepowtarzalna okazja, aby posłuchać z pierwszej ręki historii o Powstaniu Warszawskim, dniach wojny i przygotowań do walk.

Wanda Thun, ps. Wandzia

Pani Wanda Thun z Pieńkowskich, urodziła się w 1924 roku, gdy wybuchła II Wojna Światowa miała 15 lat. Czas przedwojenny upłynął jej beztrosko, dla młodej dziewczyny wybuch wojny był szokiem, nikt z rówieśników nie zdawał sobie sprawy jak wszystko będzie wyglądać.

Już 3 września rankiem Niemcy przejechali przez posiadłość (pow. łęczycki) rodziny p. Wandy. Na początku nie zdawali sobie sprawy, że to były już wojska niemieckie, dopiero po kolorze munduru spostrzegli. Panował w okolicy strach, ale wszyscy, którzy zostali na gospodarce nic nie stracili w pierwszych chwilach wojny.

Pod koniec września ’39 rozpoczęła się okupacja niemiecka i przyszli niemieccy zarządcy gospodarek. W 1940 roku rozpoczęły się wywózki polskiej młodzieży z wiosek, aby się przed tym uchronić Mama p. Wandy zawiozła ją do swojej siostry do Warszawy i zamieszkała na Ursynowie.

Kuzynostwo w tamtym czasie już było zaangażowane w ruch oporu i od razu p. Wanda dołączyła do nich. Ale na początku nic się nie działo, szkoły nadal funkcjonowały we wrześniu 1940 roku. Po 2 miesiącach to się zmieniło – Niemcy kazali zamknąć wszystkie szkoły średnie. Zaczął się czas nauki na kompletach (tajne nauczanie po 6 osób, w różnych prywatnych mieszkaniach) aż do wakacji 1944 roku.

W międzyczasie Wandzia zgłosiła się w 1943 roku do szkoły pielęgniarskiej (Warszawska Szkoła Pielęgniarska fundacji Rockefellera na Koszykowej), równocześnie pomagała gromadzić zapasy leków, środków opatrunkowych i narzędzi lekarskich. Podczas Powstania Warszawskiego jako żołnierz AK była przydzielona do 1 Dywizjonu Artylerii Konnej im. Bema, do patrolu sanitarnego.

koncert "Sen o Niepodległej"

Czas Powstania Warszawskiego

Najlepiej oddajmy głos samej p. Wandzie: Moje Powstanie rozpoczęło się 28 lipca 1944 gdy zostałam zmobilizowana, wraz z paroma koleżankami przesiedziałyśmy całą noc w jakiejś szopie blisko Wisły i obserwowałyśmy flary, które raz po raz były odpalane nad wodą. Następnego dnia przyszedł łącznik i powiedział „wracaj do domu i czekać na kolejne wezwanie”. Następne wezwanie przyszło 1 sierpnia ok. południa, że mam się stawić na ul. Chełmskiej do punktu sanitarnego.
O godzinie 15:00 przyszedł łącznik i powiedział, że jest zmiana adresu punktu. Przeniosłyśmy się z całym dobytkiem na ul. Stępińską nie mając pojęcia, że naprzeciwko obok Łazienek stacjonują Niemcy.

Godzina W

O godz. 17.00 zaczęła się strzelanina. Zobaczyłyśmy chłopaka padającego na ulicy więc z pełnym fasonem, z opaskami na rękawach i z noszami wybiegłyśmy po niego. Wtedy posypał się na nas grad kul! Chłopaka zabili nam na tych noszach a myśmy, 4 sanitariuszki, schowałyśmy się pod daszkiem wejścia do schronu, które Niemcy budowali na niektórych placach. Widząc co się dzieje, Wanda – piąta z nas podbiegła z opatrunkami, ale została natychmiast ranna w obie dłonie. W tej piwniczce znalazł się z nami jakiś chłopak. Nagle słyszymy Niemców. Rzucili granat, który upadł na brzuchu koleżanki Stasi Stawskiej; chłopak błyskawicznie go odrzucił. Za chwilę drugi granat, znów chłopak go odrzucił. Słyszymy już mowę niemiecką. Chłopak wtedy wybiegł – czy udało mu się uciec – nie wiem. Jedna z koleżanek, Tenia Zdziarska wyszła na zewnątrz z biała chustką. Niestety, dostała postrzał w obojczyk. Nadeszli Niemcy. Tenia nie mogła się ruszyć. Niemiec powiedział, że ją zabiorą do szpitala a nam kazali iść w kierunku Łazienek. Tam postawili nas pod ścianą i jeden zaczął do nas mierzyć. Byłyśmy przerażone! Całe życie przesunęło mi się przed oczami i wiedziałam, że to moje ostatnie chwile. W tym momencie nadbiegł inny Niemiec i krzycząc „halt! halt!”. W taki sposób uniknęłyśmy rozstrzelania. Kazano nam przejść do budynku naprzeciwko Łazienek i z mieszkańcami owego domu spędziłyśmy noc w piwnicy. Dopominałyśmy się od Niemców przewiezienia naszej rannej w dłonie Wandy Czarnej (nie pamiętam nazwiska) do szpitala. Tenię, ranną w obojczyk miały zabrać sanitariuszki niemieckie. Rzeczywiście, następnego dnia podjechała sanitarka na której na noszach leżała Tenia, zabrano też naszą Wandę do szpitala. Obie przeżyły. Zostałyśmy trzy: Stasia Stawska, Wanda Choryd (Biała) i ja. (Wanda Choryd została po wojnie profesorem psychiatrii).

por. Wanda Thun (Wandzia) - sanitariuszka PW, AK - batalion Basz

Zwróciłyśmy się do jakiegoś oficera, że my chcemy wracać do domu, ale żołnierz z dachu ostrzeliwuje placyk, przez który musimy przejść: „Powiedz mu, żeby do nas nie strzelał”. Rzeczywiście ten kazał żołnierzowi nas przepuścić. Wyszłyśmy we dwie z Wandą, Stasia udała się w inną stronę. My we dwie szłyśmy przez takiego kartoflisko na ulicę Puławską, mniej więcej w pobliżu ul. Woronicza. Szłyśmy wiedzione instynktem bo nie wiedziałyśmy w czyich rękach jest ta część Mokotowa. Żeby przeskoczyć Puławską trzeba było czekać do wieczora, bo w dzień był nieprzerwany ostrzał wzdłuż ulicy. Przeczekałyśmy do wieczora i przeskoczyłyśmy ulicę Puławską.

Za rogiem była szkoła, gdzie była zorganizowana kuchnia polowa. Poszłyśmy tam, żeby coś robić i obierałyśmy kartofle. Przyszedł ktoś z dowództwa i powiedział, że jeśli jesteście z sanitariatu to idźcie, abyście dostały przydział zgodnie z Waszym zawodem.

I rzeczywiście, poszłyśmy do dowództwa na ulicy Szustra (obecnie Dąbrowskiego). I tu dostałyśmy chrzest bojowy, bo zaczęło się bombardowanie Mokotowa. Willa, w której mieściło się dowództwo chwiała się, wylatywały szyby, spadały tynki, ściany otwierały się nagle jak okna. Jakoś przetrwałyśmy to. Po wszystkim dostałam przydział na punkt sanitarny na ulicy Lenartowicza 18, w pobliżu szpitala Elżbietanek. Punkty sanitarne potworzono dlatego, że ranni przybywali do szpitali z pierwszej linii, to szpital ich zaopatrywał wstępnie, a niektórzy potrzebowali tylko opatrunku, albo musieli tylko leżeć. I takie osoby właśnie trafiały do punktów sanitarnych.

I właśnie takich 3 chłopaków leżących miałyśmy, i 50-letnią kobietę, która była łączniczką („Białynia”). Była ranna w brzuch i nie miała kciuka. A inni przychodzili do nas na opatrunki i wracali do oddziału, jak się rana wygoiła. Z leżącymi byłyśmy cały czas. O zaopatrzenie nie musiałyśmy się martwić, byłyśmy na żołnierskim wikcie. Posiłki przynosiła nam z kuchni na Woronicza tzw. Mamcia zajmująca się aprowizacją (spotkałam Ją po wojnie raz w Gdyni, ale była chyba tu tylko na wakacjach). I do końca września tak było.

Ryczące krowy

W międzyczasie były obstrzały ulicami. Najgorsze były tzw. „krowy”, czyli pociski zapalające 12-strzałowe. Jak nakręcali maszynę do tych pocisków to był ryk jak krowa (w Śródmieściu na to mówili szafa – dźwięk jak zardzewiały zawiasy). Już słyszymy, że krowa leci, ale nikt nie wie gdzie poleci.

Ale jak już leciały to się wszystko paliło, łącznie z brukiem na drodze. I jakby taka willa się zapaliła, byłoby po nas. Wtedy przeniosłyśmy naszych rannych do bloku na Puławską 126, do kotłowni. Wkrótce jednak samoloty rozpoczęły akcję i bombardowały większe obiekty. Kończyłam właśnie rano robić opatrunek łączniczce „Białyni” i zrobiła się nagle jasno, a podczas okupacji wszystkie okna były zaślepione od zewnątrz górkami piasku, aby odłamki nie wpadały. Usłyszałam niesamowity huk: coś się waliło i dokoła kurz, wyskoczyłam więc na schody zobaczyć czy mamy wyjście. Schody częściowo zasypane, ale wyjście było. Po uspokojeniu naszych rannych pobiegłam na chwilę do moich kuzynów Grendyszyńskich na ulicy Krasickiego, aby się otrzepać z kurzu, bo wyglądałam jak upiór w czerwonym ceglanym pyle. Wuj Kazimierz, mimo protestów żony, postanowił iść ze mną na Puławską, żeby pomóc odkopywać ludzi zasypanych w piwnicy. I szliśmy, ale nie ulicami, tylko wzdłuż ogródków na tyłach ul. Puławskiej gdy znów nadleciały samoloty. Wuj coś krzyknął, prawdopodobnie żebym może położyła się wzdłuż ogrodzenia a co on zdaje się uczynił. Ja natomiast zobaczyłam chłopaków wskakujących do jakiegoś dołu. Wskoczyłam za nimi. Okazał się rowem przeciwlotniczym krytym. Po ostrzale padło hasło do odwrotu. Wychodzimy z rowu i nie poznajemy naszych ogródków, księżycowy krajobraz. Ogromny lej po bombie, a na kupie ziemi wywalonej z leja leży mój zabity wuj.

por. Wanda Thun (Wandzia) - sanitariuszka PW, AK - batalion Baszta

Koniec walk powstańczych

Przenieśliśmy z powrotem naszych rannych do wilii. Niemcy 24 września weszli do Mokotowa. Strzelanina była ze wszystkich możliwych rodzajów broni. Kto tylko mógł kuśtykać podpierał się kosturem czy deską i uciekał rowami strzeleckimi w kierunku Śródmieścia. Naszych rannych nam zabili. Dla mnie to był straszny widok, szok.

Później nas wszystkich wypędzili z Warszawy. Szłyśmy w kierunku Wyścigów za grupą ludzi. Doszliśmy do stajni i tam nocowaliśmy. Rano wszystkie osoby starsze, ranni i matki z dziećmi zostały odwiezione ciężarówkami do Pruszkowa. Reszta (młodzi) była pędzona tam piechotą.

W Pruszkowie był obóz przejściowy, z którego kierowali na roboty do Niemiec, albo wywozili w Polskę. Szliśmy w kierunku Pruszkowa, w pewnym momencie, gdy przechodziliśmy obok lotniska nadleciały samoloty ruskie toteż nasza eskorta rozpierzchła się. A w tym samym czasie poboczem szły kobiety z pola więc szybko do nich dołączyłyśmy, ja i Zosia. W ten sposób udało nam się uciec z transportu.

Następnie ja pojechałem do moich znajomych do Grodziska, do państwa Wehr. Tu zastałam już 20 osób z Warszawy. Natomiast w Łowiczu, mój kuzyn, miał taką suszarnię cebuli i pojechałam do niego, do pracy.

Moją rodzinę, którą miałam w Śródmieściu wywieźli do Koniecpola, za Częstochową. Zamieszkali u pewnego gospodarza, ale po pewnym czasie okazało się, że siostra mojej babci mieszkała w okolicy (w Janowie) i ostatecznie w listopadzie 1944 roku cała moja rodzina się tam spotkała.

1945

Jak się skończyła wojna, to w Janowie skończyła się bez strzału. Niemcy wyszyli, a Ruscy przyszli. Ale to był wyjątkowy oddział – Gruzinów, nie było żadnych kradzieży, żadnych gwałtów, żadnych awantur. Powoli wszyscy z nas zaczęli wracać do siebie. Ja wróciłam do Warszawy, myślałam, że wrócę do szkoły pielęgniarskiej, ale ministerstwo komunistyczne zajęło nasz szpital/budynek. Zaczęłam szukać szkoły, gdzie mogłabym kontynuować naukę i znalazłam szkołę w Gdańsku. I tak we wrześniu 1945 roku znalazłam się w Gdańsku.

Zdjęcia: 11 listopada 2023

Więcej o Wandzie: Muzem PW

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments