Aby wydarzenia były jakieś, a nie byle-jakie

Patron Harcerzy Frelichowski - 80-rocznica urodzin dla Nieba


 

Podczas ostatniego spotkania Ekipy Krajowej naczelnik Paweł Lochyński położył mocny akcent na skautowe wydarzenia, zbiórki i wędrówki. Podkreślił, jak ważne jest, aby były jakieś, a nie byle-jakie. Aby niosły ze sobą coś więcej niż tylko aktywność — by zawierały „wisienkę na torcie”, jakiś przekaz, doświadczenie, które zaowocuje w przyszłości.

Od razu skojarzyło mi się to z naszym niedawnym wyjazdem na uroczystości związane z 80. rocznicą narodzin dla Nieba błogosławionego Wicka. Z perspektywy czasu – ponad miesiąc później – widzę, jak wiele ten wyjazd znaczył. Ale po kolei.

O uroczystościach dowiedziałem się dopiero 19 lutego, zaledwie trzy dni po powrocie z zimowiska gromady, więc początkowo odrzuciłem myśl o kolejnym dalekim wyjeździe z Wilczkami.

A jednak pomysł bardzo szybko wrócił. Po pierwsze – to przecież nasz patron, patron gromady i szczepu. Po drugie – okrągła rocznica nieprędko się powtórzy. Po trzecie – wiedziałem, że na miejscu będzie gromada z Wilanowa, więc nawet jeśli pojedzie tylko kilku chłopców, nie będą sami.

Z perspektywy akeli wydawało się to logistycznie trudne, ale kluczowe było dla mnie jedno: pełna wolność i dobrowolność uczestnictwa. Po prostu: kto chce, ten jedzie. A ja dołożę wszelkich starań, by ten czas był dobry i przyjazny dla chłopców. Dla bezpieczeństwa – zakupy do samochodu: zgrzewki wody, przekąski, łakocie…

Wyruszyliśmy o szóstej rano, zbierając po drodze wszystkich chętnych. Przed jedenastą byliśmy już w Warszawie. Na początek – Msza Święta w katedrze polowej Wojska Polskiego, potem spektakl, rozmowy i nowe znajomości. Podczas całego wydarzenia w katedrze obecne były relikwie bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego, przy których wspólnie się modliliśmy. Ich obecność nadawała całemu spotkaniu szczególnej głębi – nie tylko słuchaliśmy o naszym patronie, ale mogliśmy fizycznie doświadczyć jego bliskości jako świadka wiary i orędownika.

Mieliśmy też okazję spotkać m.in. Piotra Bogusza – Przewodniczącego Stowarzyszenia, Emila Zawskiego – Przewodniczącego Rady Naczelnej, ks. Mariusza Sobkowiaka – Duszpasterza Krajowego oraz przedstawicieli innych organizacji harcerskich. Ich obecność, otwartość i słowa wsparcia zrobiły na chłopcach (i na mnie) duże wrażenie.

Po wyjściu z katedry powitała nas uporczywa mżawka, która towarzyszyła nam przez resztę dnia. Mimo to ruszyliśmy do pobliskiego Parku Krasińskich, gdzie Wilczki z 3. Gromady Gdańskiej mogły pobawić się i zintegrować z 31. Gromadą z Wilanowa, poznając przy tym kilka nowych gier. Następnie – szybki obiad dzięki gościnności gospodarzy, po którym znów zostaliśmy we własnym, trójmiejskim gronie.

Zobaczyliśmy Syrenkę na Rynku Starego Miasta, panoramę na Pragę, Plac Zamkowy, pomnik Małego Powstańca… ale chłopcy byli już wyraźnie zmęczeni. Mimo że to ja byłem odpowiedzialny, zapytałem ich o decyzję: zwiedzamy jeszcze muzeum, czy wracamy wcześniej na Pomorze? Bez wahania wybrali powrót. Włączyliśmy ogrzewanie w aucie na maksimum i rozpoczęliśmy manewr wyjazdu z zatłoczonego centrum Warszawy.

I przyznam szczerze – ten czas w aucie minął konstruktywnie i spokojnie. Dopiero 30 minut przed Gdańskiem padło pierwsze klasyczne pytanie: „daleko jeszcze?”

Cieszyłem się, że pojechaliśmy. Dla Wicka. Dla gromady. Dla chłopców. Nie spodziewałem się jednak, jak duże będą owoce tego wyjazdu. Chciałem tylko, żeby chłopcy dobrze znieśli podróż, i żeby zobaczyli trochę inny obraz harcerstwa i Kościoła — przez historię życia bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego, przez wspólną modlitwę, przez obecność biskupa polowego i duszpasterza krajowego, przez spotkanie z gromadą z Wilanowa.

To wydarzenie było jakieś.
Było tam miejsce na relacje, na troskę o potrzeby chłopców (picie, jedzenie, odpoczynek), na formację duchową i skautową. Chłopcy poznali nowych kolegów, nowe gry, zobaczyli żywy Kościół. Zobaczyli, że skauting to coś więcej niż gra w chowanego w lesie.

A potem nadeszła zbiórka 8 marca. I byłem autentycznie poruszony tym, jak bardzo zżyła się grupa chłopców, która była w Warszawie. Z jakim entuzjazmem dzielili się z resztą nowymi grami, jak naturalnie przejęli inicjatywę.

I pomyślałem w ten słoneczny dzień podczas Ekipy Krajowej na Polach Lednickich o słowach naczelnika:
Aby wydarzenia były jakieś, a nie byle-jakie…

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments